poniedziałek, 26 sierpnia 2013

7. Tak bardzo


W świecie mody nie istnieją okresy stagnacji czy zwiększonej działalności. Tak, jak Nowy Jork nazywany jest miastem, które nigdy nie śpi, tak redakcja „Fabulous” nigdy nie zatrzymuje się w miejscu. Tu każdy dzień to nowe wyzwanie, rozwijający się styl i morze inspiracji.
W pierwszym tygodniu po przerwie świątecznej w całym biurze panuje jeszcze nastrój choinki, bombek i światełek. Mimo, że czynione są już przygotowania do sesji, które znajdą się w numerach wiosennych, wyszukiwane ubrania są zdecydowanie zbyt skąpe na pogodę panującą za oknami, a miejsca w które ekipa zdjęciowa planuje wyjazd to tropikalne wyspy, cały zespół cieszy się jeszcze porą roku, która obecnie panuje w Polsce.
Jako redaktor naczelna sprawuję pieczę nad wszystkim. Czuję ogromną odpowiedzialność, za to co trafi na ekrany czytelników. Dzięki zaufanej kadrze mam pewność, że wszystko to będzie miało jak najlepszą jakość.
Sprawdzając plan i kosztorys całego przedsięwzięcia jakim będzie tydzień zdjęć na słonecznych Malediwach, przypominam sobie o umówionym lunchu z Anką.
Patrzę na zegarek. Na szczęście skończyłam dziennikarstwo i szanuję język polski, więc zamiast typowych przekleństw, jakie użyłby każdy mój rodak w tej sytuacji, wydobywam z siebie nieartykułowany dźwięk. Do torebki najpotrzebniejsze rzeczy wrzucam w ciągu siedmiu sekund i biegnę do windy tak szybko, jak tylko pozwalają mi na to dziesięciocentymetrowe szpilki.
Ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego organizatorzy Igrzysk Olimpijskich nie chcą zgodzić się na dodanie tej dyscypliny do zawodów.
W naszej ulubionej restauracji jestem tylko pięć minut po czasie. Uwierzcie mi, to naprawdę tylko.
O dziwo Anka już na mnie czeka. Nie kryjąc swojego zdumienia jej punktualnym zjawieniem się, podchodzę do stolika zajętego przez nią.
-Nie wierzę własnym oczom…chyba mam za mało kofeiny w organizmie i śpię na stojąco. Jesteś na czas? – Zawieszam swój karmelowy płaszcz na oparciu nowoczesnego krzesła w odcieniu marmurkowego dżinsu. – Spieszy Ci zegarek?
-Siadaj już i nie dowcipkuj. Przecież dobrze wiesz, dlaczego właśnie dzisiaj miałyśmy się spotkać.
Patrzę na nią wzrokiem człowieka, który doskonale wie o co chodzi, z wyćwiczoną obojętnością udając, że to przecież nic ważnego.
Zamawiam czarną espresso oraz ulubione grzanki z włoskim serem u kelnerki ubranej w najnowszą kolekcje Basic Łukasza Jemioła.
Chyba wiecie dlaczego to nasza ulubiona restauracja.
-Jadźka, tylko mi nie mów, że zapomniałaś… Jeżeli Ty zapomniałaś to znaczy, że koniec świata jest naprawdę bliski. – Gdy patrzę na Ankę, nagle zdaję sobie sprawę, że wiem o czym mówi.
-Oczywiście, że nie zapomniałam. Za tydzień mamy wesele naszej drogiej koleżanki Agnieszki. A dzisiaj chciałaś, żebym pomogła wybrać ci sukienkę, bo Ty nie możesz się zdecydować między kremowo-bordową, a bordowo-kremową. – Swoją chwilową utratę pamięci obracam w żart.
-To nie jest śmieszne. Ty nigdy nie masz problemu co wybrać. Zazdroszczę ci tej pewności siebie.
-To nie pewność siebie, a zdecydowanie. Nie zmieniam zdania w zależności od pogody.
Anka to typowy przykład fashion victims, czyli bardziej swojsko brzmiącej – ofiary mody.
Gdy od kilku sezonów zaczęła panować moda na wszystko, nosisz to co lubisz i podkreślasz swój styl, Anka prawie wpadła w depresję. Martwiąc się o swój budżet, bo przecież teraz będzie musiała kupować więcej.
-Nie dramatyzuj już. Oczywiście, że pomogę ci coś wybrać. Skoczymy raz, dwa do sklepów i doradzę ci, która to „ta” sukienka.
-Masz czas? – Patrzy na mnie podejrzliwie. – Ostatnie wolne popołudnie miałaś w wakacje przed klasą maturalną.
-Poradzą sobie beze mnie tę godzinę. Czytelnicy portalu zrozumieją, że moja biedna przyjaciółka potrzebowała idealnej sukienki na tak ważną uroczystość.
-I znowu ten ton. Nigdy nie wiem czy mówisz poważnie czy właśnie się ze mnie naśmiewasz. – Robi minę rozkapryszonego dziesięciolatka.- I nie godzinę.
-Myślałam, że w grę wchodzą te dwie sukienki. – Otrzymujemy nasze jedzenie i zamówione kawy. Zanim zacznę jeść spoglądam z przyzwyczajenia na telefon. Nie mogę się temu oprzeć. Muszę mieć wszystko pod ciągła kontrolą.
-A ty? Już coś masz? – Patrzy na mnie za swoich nowych okularów w żółtych oprawkach. Zastanawiam się kto jej doradził ten odcień.
Biorę do ust mały kawałek ciepłej grzanki. Żeby dodać sobie czasu na podjęcie decyzji żuję powoli. Włoski serek Capri rozpływa się w moich ustach. Delektuję się delikatnym, słodko-wytrawnym smakiem.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Wiesz, żebym szła na to wesele.
Reakcja mojej przyjaciółki jest dokładnie taka jakiej się spodziewałam.
-Nigdzie nie wychodzisz! Gdy przyszłaś w sylwestra do Antka wszyscy czuliśmy się wręcz zaszczyceni twoją obecnością. – Czuję jad w jej głosie. Nakręca się. – Wciąż tylko pracujesz. A od kiedy zerwałaś z Olafem niektórzy zastanawiają się czy w ogóle żyjesz.
Nie mówię nic. Temat Olafa uważałam za dawno zamknięty.
Chcę iść na to przyjęcie. Na myśl, że Piotrek też tam będzie przechodzi mnie miły dreszcz.
I to dlatego nie sądzę, że to było najlepsze wyjście.
Jego uśmiech i trzy urocze zmarszczki tworzące się wtedy w kącikach oczu…
-Dobrze już, pójdę. I tak obiecałam Robertowi, że zajedziemy tam razem. – Anka z wysiłkiem powstrzymuje się od klaśnięcia w dłonie.
-No widzisz, takie to trudne? – Prawie podskakuje na swoim krześle. – W takim razie zakupy będą trwały dłużej. Potrzebujesz wystrzałowej kreacji.
-Mam już sukienkę – przeglądam w myślach nowe zakupy. – Pójdę w szarej, vintage. Kupiłam ją jakiś czas temu, doszyłam parę świecidełek  na gorsecie, a dół podszyłam tiulową halką.
-Będziesz wyglądała idealnie! A co z butami i torebką? – Jest w swoim żywiole.
-Proponuje dzisiaj zająć się tobą. Ja sobie zawsze jakoś poradzę.
Przytakuje głowa ze zrozumieniem. Czasami jest taka zabawna, że nie mogę powstrzymać uśmiechu pojawiającego się na mojej twarzy.
Posiłek kończymy w pośpiechu. I milczeniu.
Podczas zakupów decydujemy się w końcu na kremowo-białą kreację. W ciągu godziny telefonuję do biura cztery raz, upewniając się czy dotarły już nowe sandałki od Jimmy’ego Choo i czy aby na pewno mają ten odcień turkusu, o który mi chodziło.
Widzę je na stopach modelki, pokrytych złotą opalenizną. Idąc plażą u wybrzeży Oceanu Indyjskiego jakby przechadzała się nowojorską 5. Aleją.
A to wszystko już za niecałe dwa tygodnie.

 
Dzień przed weselem releksuję się oglądając mecz otwierający Mistrzostwa, drużyna gospodarzy, czyli Hiszpania, przeciwko afrykańskiej Algierii. Sącząc powoli butelkę swojego ulubionego piwa staram się nie myśleć ciągle o pracy.
Jutro zamierzam zachować się jeszcze bardziej egoistycznie zapominając o niej w ogóle.
W przerwie piszę smsa do Roberta. „Ceść J O której się jutro widzimy?”
Odpowiedź przychodzi natychmiast. „Przyjadę po Ciebie o 15.30. Piotrek zabiera się z nami”.
Świetnie.
A jednak ze zniecierpliwieniem czekam na jutrzejsze po południe.
Kładę się spać zaraz po zakończonym meczu.
Nie mogę zasnąć.
Wstaję i przeglądam Internet w poszukiwaniu informacji na temat łatwego zasypiania.
Wszyscy proponują tabletki nasenne. Lub wino.
Dziękuję, poradzę sobie.
Kładę się z powrotem i staram się myśleć o czymś przyjemnym.
O wszystkim i o niczym.
Konkrety.
Zwykłe banały.
Czarna kawa.
Aksamitna powierzchnia wód oceanu.
A zasypiam mając przed oczyma czekoladowe tęczówki.
Nazajutrz jestem gotowa przed czasem. Do wcześniej zaplanowanej sukienki wybieram granatowe, prawie zabudowane sandały od Nicholasa Kirkwooda. Tak, wiem, że jest środek polskiej zimy. Nie mogę się oprzeć.
Kopertową torebkę wybieram w odcieniu o dwa tony jaśniejszym niż buty. Nigdy nie lubiłam kompletów.
Jedynym elementem biżuterii jaki mam dzisiaj na sobie to srebrna bransoletka z kolekcji Galaxy, polskiej marki By Dziubeka.
Najlepszej.
Słyszę dźwięk domofonu. 15.30. Cóż za punktualność.
W biegu chwytam czarną pelerynę. Aby dostać się na dół decyduję się na windę.
Szybciej.
Z apartamentowca wybiegam wprost na ulicę. Zatrzymuje się na widok Piotrka nonszalancko opartego o taksówkę.
Poprawiam, wyprostowane i luźno rozpuszczone włosy. Coś dziwnego dzieje się z moimi policzkami. Czyżbym się rumieniła?
Spodziewałam się, że to Robert po mnie wysiądzie.
-Cześć – mówi, uśmiechając się szeroko.
-Hej. – Brakuje mi słów.
-Wsiadasz? – Otwiera przede mną drzwi taksówki, jakby to była co najmniej sześciometrowa czarna limuzyna. A on był Chuckiem Bassem.
Jest lepszy.
W swoim dobrze skrojonym grafitowym garniturze, białej koszuli rozpiętej pod szyją i bez krawata wygląda jakby ubrał na siebie coś, czego w ogóle wcześniej nie planował.
Równocześnie bijąc na głowę modeli Calvina Kleina.
Wsiadam z taką gracją, jakiej nawet ja się po sobie nie spodziewałam.
W środku czekają na nas Robert. I Monika.
Zastanawiam się co ona tu robi.
Do kościoła wchodzimy parami. Idę z Robertem.
Monika bierze Piotrka pod rękę.
Przysuwam się bliżej Roberta, tak że przy każdym kroku ocieramy się o siebie ramionami.
Zagranie zazdrosnej kobiety.
To koleżanka, powtarzam w myślach.
Koleżanka, która jest w nim po uszy zakochana.
Podczas ślubu zamiast na młodej parze, skupiam uwagę na powstrzymywaniu się od ciągłego zerkania w stronę ławki, w której usiedli Monika z Piotrkiem.
Piotrek z Moniką.
Wątpię.
Udaje mi się ich unikać. Przy stole siadam z Robertem.
Rozglądam się po sąsiednich miejscach.
Martyna z Kamilem.
Anka i Krzysiu.
Antek, jego nowa znajoma. Znajoma. Adam. Kamil. Monika.
Piotrek.
Przez nieuwagę spoglądam prosto w jego oczy.
Patrzy na mnie.

 
Ta noc zmieni nasze życie. Na zawsze.

niedziela, 25 sierpnia 2013

6. Samo życie

Pierwszego stycznia budzę się w swoim łóżku.
Budzę się to może za dużo powiedziane.
W moim mózgu toczy się zażarta walka.
Sceny snu i jawy mieszają się ze sobą jak w kalejdoskopie. Rzeczywistość powoli wypiera wyimaginowany świat.
Uśmiecham się na wspomnienie tej sylwestrowej nocy.
Życzyliśmy sobie najwspanialszego roku. Pakiet Standard.
I tak Anka otrzymała ode mnie cały zestaw gratulacji, podziękowań i wszystkiego czego sobie wymarzy. Stara śpiewka.
Piotrek szybki i przelotny uśmiech.
A taki Kamil, na przykład, oświadczył się Martynie.
Zaczynam śmiać się na głos. Śmieję się jak szalona. Po chwili wybucham histerycznym płaczem. Nie wiem jak długo trwa to załamanie. Gdy dochodzę do siebie, czuję się lepiej.
Bardziej świadomie.
Mimo, że jest pierwszy dzień nowego roku, powód do świętowania, wyciszenia się, spędzenia tych chwil z rodziną, mnie czeka dzisiaj powrót do codziennego życia.
Gdyby moja praca była nudna mogłabym chociaż ponarzekać. Gdybym nienawidziła tego co robię, prawdopodobnie wzięłabym urlop lub załatwiła sobie poczciwe L-4.
Ale jestem dziennikarką modową popularnego czasopisma „Fabulous”. Kocham to co robię.
Każdy mój dzień jest inny. I nigdy nie trwa krócej niż dwadzieścia godzin.
Pewnie powiecie, że która kobieta nie kochałaby takiej pracy. Ubrania, pokazy mody, wywiady ze znanymi ludźmi – sama przyjemność. Jakie wyzwanie może kryć się w pokazaniu ciucha w gazecie i napisaniu o nim paru słów.
Dlatego właśnie nie każda kobieta może pracować w tej branży.
Ukończyłam Politechnikę Warszawską na Wydziale Zarządzanie oraz Dziennikarstwo i Komunikację Społeczną na Uniwersytecie Warszawskim. Od października dzięki możliwości studiowania przed komputerem rozpoczynam kurs online z dziennikarstwa modowego na londyńskiej uczelni London College of Fashion.
Jaki widać to nie tylko ubrania.
O świecie mody marzyłam od dziecka. Miałam jednak tak mnóstwo pomysłów na siebie, że biorąc się za kilka zajęć na raz, do żadnego nie przykładałam się jak należy. Nie raz i nie dwa zabierałam się do założenia bloga modowego i zostania fashion blogger. W pewnym momencie zawsze pojawiały się wątpliwości czy to ma sens, czy się do tego nadaję, czy będę miała co pokazać i potrafiła o tym napisać. Czy to na pewno zajęć dla mnie? Przecież są lepsi, nie dam rady się wybić. Więc rezygnowałam, a w głowie już kiełkowała nowa myśl.
Zostanę menadżerką. Będę mogła pracować w agencji modelek lub w wydawnictwie , będę zawsze blisko świata stylu. Lubię wszystko planować, charyzma to moje drugie imię i jestem pewnie najbardziej zorganizowaną osobą w promieniu siedemdziesięciu kilometrów. Kto wie, może kiedyś będę mieć swój udział w organizacji New York Fashion Week?
Nie mogąc się jednak w żaden sposób wykazać w tej dziedzinie w swoich licealnych latach oprócz udziału w olimpiadzie z przedsiębiorczości i pracy w samorządzie szkolnym już szukałam nowych rozwiązań.
Gdy po przymierzeniu dziesiątek par dżinsów, setki sukienek i obejrzeniu tysięcy torebek wychodziłam z centów handlowych z pustymi rękami, byłam zła jak osa. Nie, to nie objawy zakupoholizmu. Po prostu miałam trudny gust. I nigdy nie godziłam się na kompromis. Zastanawiałam się gdzie są te wszystkie piękne ubrania ze stron magazynów, które tak namiętnie czytałam od  początku gimnazjum. A filmy? Skąd styliści biorą te cudownie uszyte białe sukienki, idealnie wyprofilowane czarne szpilki i torebki marzeń? I oczywiście jak to w takich chwilach u mnie bywało nadchodził nowy pomysł.
Nauczyć się szyć.
Więc chodziłam na kursy szycia do różnych miejscowych mistrzyń krawieckich, aby od każdego chłonąć jak najwięcej.  Kto wie czy gdyby nie konieczność napisania rozszerzonej matury z matematyki na miliony punktów, nie byłabym dziś dugą Donną Karan?
Tylko odrobinę szczuplejszą.
Nie będę was kokietować i przyznam się również do bardzo popularnego marzenia. Jak co druga dziewczyna marzyłam o byciu aktorką. I to nie byle jaką aktorką! Bo najlepiej taką hollywoodzką, otrzymującą za rolę co najmniej dwadzieścia cztery miliony. Dolarów.
Po wygraniu szkolnego konkursu recytatorskiego w wieku sześciu lat wiedziałam, że świat stoi przede mną otworem i już niedługo (dobra -  niedalekiej przyszłości) pojawię się na wielkim ekranie i będę przechadzać się ubrana w sukienki od Elegio Saaba po wszystkich czerwonych dywanach tego świata. 
Jednak na kilka lat moja świetnie zapowiadająca się  kariera stanęła w miejscu. Dopiero w wieku siedemnastu lat znów zaczęłam zastanawiać się nad tym poważnie, gdy moja profesorka od języka ojczystego dając mi wiele do myślenia, zapytała czy rozważam naukę w szkole aktorskiej.
Nie powiedziałam nie.
A teraz powtarzam, że nigdy nic nie wiadomo.
Zaparzam ulubioną kawę w ekspresie. Czarną. Bez cukru. Tak bardzo fashion.
Wyglądając z okna swojego małego, ale jakże uroczego mieszkanka na siódmym piętrze apartamentowca już nie pierwszej młodości, widzę sporą część miasta.
Po studiach zdecydowałam się wrócić do rodzinnego Krakowa. Po dwuletnim stażu w magazynie „Fabulous” zaproponowano mi stanowisko redaktor naczelnej internetowego wydania, prowadzenia strony na Facebooku i śledzenia internetowych nowinek, czyli pojawiającego się dopiero w polskiej świadomości Twittera  i Instagrama. Zgodziłam się bez wahania. Było to dla mnie idealne rozwiązanie, tym bardziej, że mogłam to robić z dowolnego miejsca na Ziemi.   
Biorę gorący kubek z kawą i wracam do sypialni. Jest dopiero 8.00 rano, Nowy Rok. Mimo to nie mogę się powstrzymać od przejrzenia nowych wiadomości, które już pojawiły się w Internecie. Topowe polskie portale internetowe piszą o zachowaniu dzisiaj wyjątkowej ostrożności na drogach. Przewijają się tradycyjne już hasła „Piłeś – nie jedź”. No tak, kac morderca nie ma serca, jak to mówią.
Kolumny biznesowe ogłaszają rok 2013 rokiem kryzysu. Jak wszystkie poprzednie. Pierwszy stycznia zdecydowanie nie wpływa korzystnie na kreatywność polskich redaktorów.
Wiadomości sportowe również nie zachwycają. Większość przypomina o rozpoczynających się za dziesięć dni Mistrzostw Świata w Piłce Ręcznej Mężczyzn. Super. Nareszcie będzie po co włączyć telewizor.
Godzinę zajmuje mi przeglądnięcie ulubionych zagranicznych stron poświęconych modzie. Fashionista, Women’s Wear Daily oraz oczywiście amerykański i brytyjski Vogue. Szukam inspiracji do nowych artykułów. Jest tyle tematów o których chciałabym napisać. Powstrzymuję się jednak od skontaktowania się z dziennikarkami odpowiedzialnymi za różne działy na stronie. To, że ja jestem uzależnioną od pracy szaloną redaktor naczelną, nie znaczy że mam być również apodyktyczną szefową.
Podejmuje odważną decyzję: dzisiaj napiszę jedne artykuł, opublikuję kilka wpisów na Facebooku, wrzucę inspirujące zdjęcia na Instagrama i zrobię sobie wolne.
Wolne popołudnie i wieczór.
Wstaję z lóżka i idę do garderoby. Zdecydowanie nie podoba mi się połączenie tych słów.
Moja garderoba wcale nie jest osobnym tematem na książkę. Jak już mówiłam nie godzę się na kompromisy. Albo mi się coś podoba, kocham to całą sobą i nie oddałabym tego za nic, albo po prostu tego nie założę. Jeżeli ktoś przyłożyłby mi pistolet do głowy i kazał w ciągu trzech sekund nazwać swój styl jednym słowem odpowiedziałabym – dziewczęcy. Albo gdybym pod wpływem adrenaliny dostała przypływu wyobraźni, zaczęłabym go opisywać jak matka opisuje swoje nowonarodzone dziecko. I zginęłabym przy drugim słowie.
Gdyby w Polsce było to możliwe, wyszłabym za sukienkę. Lub ożeniłabym się z nią…Zawarłabym z nią związek małżeński, po prostu! I każde z tych małżeństw należałoby do najkrócej trwających. Uwielbiam tą część garderoby! Mogłabym w niej spać, chodzić na siłownię czy odkurzać mieszkanie. Poważnie.
Patrzę na półkę ze spodniami. Zerkam w stronę wieszaków ze swetrami. No dobra, takie zestawy jednak też lubię. Nie ma bardziej odpowiedniego stroju do pisania o modzie niż idealnie skrojone dżinsy i czarny kaszmirowy sweterek w serek. Chociaż sukienkom Niny Ricci też niczego nie brakuje, zdecydowanie polecam je na inne okazje.
Szczotkując zęby układam w głowie nowy artykuł. Słowa pojawiają się same. Gdy przenoszę to wszystko na klawiaturę i odczytuję na ekranie, brzmi lepiej niż w mojej głowie.
Włączam piosenkę „TNT” zespołu AC/DC. Pobudza prawie jak kawa, przyrzekam.
Jeszcze kilka godzin temu tańczyłam do niej.
Przypominam sobie poprzedni wieczór. Palce bezwiednie wędrują po klawiaturze wystukując słowa. W przypływie samotności byłam gotowa się zakochać.
Znowu.
Znowu zrobić tą głupią rzecz.
Z wściekłością wystukuję ostatnie słowa na klawiaturze i czytam tekst od początku, nanosząc drobne poprawki.  Czytam jeszcze raz. Artykuł o modzie apres-ski w modnych i snobistycznych kurortach narciarski jest gotowy do wstawienia na stronę. Udostępniam go, a na profilu na Facebooku dodaję powiadomienie, aby koniecznie przeczytać nowy post.
Czasami tak nierozważnie postępuję. Jak ten mój ostatni „związek”…
Nie wiem co mnie wtedy podkusiło.
Był przystojny, fakt.
Zaimponował mi swoim ciągłym działaniem, nie potrafił usiedzieć spokojnie na miejscu.
Potrzebowałam kogoś, bo czułam się samotna.
Choć jego wady zauważyłam bardzo szybko to i tak uważam ten czas za zmarnowany.
I obiecałam sobie, że nigdy więcej.
Zresztą nawet nie byłam wtedy zakochana.
Trudno mi powiedzieć czy w ogóle potrafię kochać. Nie spotkałam jeszcze człowieka, któremu mogłabym to powiedzieć.
W moim rodzinnym domu nigdy nie mówiło się „kocham cię”. Co oczywiście nie oznacza, że tej miłości nie było. Była, ale ukazywana w inny sposób. Poświecona uwaga, czas, pieniądze. W niektórych momentach zbyt konserwatywne wychowanie, przez które nie mogłam być naprawdę sobą. Nikt nie miał jednak odwagi powiedzieć tych dziewięciu liter, dwóch słów.
Czy w znaczący sposób coś utraciłam? Nie sądzę.
Czy to zaważyło na moim obecnym życiu uczuciowym. Zdecydowanie.
Moja pasja, siła, zdecydowanie w podejmowaniu decyzji często wywołują w nowo poznawanych mężczyznach mieszane uczucia. Stereotyp słabej, słodkiej kokietki jest w nich tak głęboko zakorzeniony, iż w żaden sposób nie mogą sobie pozwolić na związek z inną kobietą. Bo kobieta ma siedzieć w domu, gotować, sprzątać, plewić w ogródku i rodzić kolejne dzieci!
Gotować lubię, nikt mnie do tego nie musi zmuszać. Gdy mam czas.
Posprzątać, posprzątam, widok kurzy na półce nie należy do moich ulubionych.
Ogródka nie mam, wybaczcie, ale na tarasie hoduję sobie bazylię w doniczce.
Kwestię dzieci lepiej przemilczę.
Z drugiej strony ulicy znowu nowy model współczesnego mężczyzny – „pan zniewieściały”.
Ja rozumiem dbanie o siebie, o swój wizerunek, na który składa się strój, sylwetka, twarz, fryzura. Sama przecież zajmuję się tym zawodowo. Ale panowie, trzeba umiar znać…
Przypominam sobie zarys sylwetki Piotrka. Jego dopasowane, ale nie obcisłe dżinsy. Czarna bluzka z dzianiny, pod którą delikatnie, ale nie nachalnie odznaczały się wypracowane mięśnie. Jego dłonie…duże, ale zgrabne dłonie inżyniera. Zarost na jego twarzy. Idealny. Kolor jego oczu tak podobny do koloru moich. Włosy ciemne, dłuższe, podkreślające rysy jego twarzy. Wszystko tworzące spójną całość mężczyzny, nie chłopca.
Już rozumiem jego fenomen.
Wracam znowu do jego dłoni. I mimowolnie wyobrażam sobie jak ujmuje mnie za rękę oraz w talii i ze stanowczością zaprasza do tańca. A ja wiem, że nie byłabym mu w stanie odmówić.
Czy jemu przeszkadzałaby moja niezależność? Sam w końcu jest bardzo znanym i szanowanym inżynierem w Krakowie.
Wydaję się być prawdziwym mężczyzną, marzeniem każdej kobiety. Podejmującym rozsądne i dojrzałe decyzje.
Gdzieś na dnie mojej świadomości, bardzo głęboko siedzą ukryte słowa Anki. „To nie jest facet dla ciebie”.
Właśnie dlatego powinnam odpuścić już teraz. Mimo, że nawet w głębi ducha jestem silną osobą, kolejne rozczarowanie zdecydowanie mogłoby przepełnić czarę tej całej goryczy, już i tak wypełninoen po brzegi przez poprzednie błędy.
Pod wpływem wspomnień postanawiam odwiedzić rodziców.
Narzucam na siebie ulubione brązowe futerko, oczywiście sztuczne. Wkładam krótkie czarne kozaki, do ręki biorę smartfona, kluczki i portfel z dokumentami.
Wizyta trwa krótko. Nie mamy sobie zbyt dużo do powiedzenia.
Gdy wracam do domu samochodem, jest już zmierzch. Mijam przytulone pary spacerujące oświetlonymi, głównymi ulicami. Anka pewnie siedzi ze swoim Krzysiem. Kamil z Martyną świętują zapewne zaręczyny z rodzinami.
Mogę zadzwonić do Antka, ale nie tego dziś chcę. Potrzebuję partnera, nie przyjaciela.
Dlatego też między innymi kocham swoją pracę. Gdy zajmuję się przeglądaniem kolekcji, wyszukiwaniem ciekawych blogów czy nowości , które mogłabym zaproponować czytelniczkom uciekam od tego świata. Wtedy liczy się tylko relacja miedzy portalem, za który jestem odpowiedzialna a jego odbiorcami, ich zadowolenie, zaufanie, poczucie komfortu. Gdy robisz coś z pasją i poświęcasz temu cały swój czas i serce, wiesz, że dajesz z siebie wszystko to co najlepsze.
W kuchni parzę kolejną kawę.
Nie jestem głodna.
Z garderoby wyciągam po kolei wszystkie pudła. To tu trzymam wszystkie mój skarby. Czyli magazyny nawet sprzed trzynastu lat. Jeszcze nie wiedząc czego szukam postanawiam przejrzeć kilka magazynów z 2003r.
Rozkładam wszystkie starannie na podłodze w salonie. Kolorowe okładki wyróżniają się na tle białych płytek.
Przynoszę kawę i pudełko z ciastkami owsianymi. W swoim zakątku spędzę pewnie kilka godzin.
Na DVD włączam „Och, Karol”, polską komedię z ’85 roku.
Gdy czytam, notuję, szukam i dochodzę do wniosków czas mija mi trzy razy szybciej. Nawet nie zauważam, że po raz piąty odtwarzam film od początku.
Ale mimo późnej godziny nie czuję zmęczenia. Mam listę tematów, jutro rano w biurze mój zespół czeka burza mózgów.  Cieszę się ogromnie na powrót do pracy. Ktoś mógłby powiedzieć do nudnej rutyny.
A ja wtedy z nieudawanym zachwytem mogłabym mu opowiedzieć o wszystkich zaletach jakie kryje w sobie zajęcie, które naprawdę lubimy.
Po długim i gorącym prysznicu, zakładam swoją ulubioną nocną koszulę, która sama zaprojektowałam i uszyłam. Ma nieskazitelny odcień bieli.
Gdy zasypiam, wyobrażam sobie taniec z Piotrkiem.
Tej nocy sny spędzam na parkiecie.

sobota, 24 sierpnia 2013

5. Decyzje


Rozmowa przy stoliku kręciła się w najlepsze.
-Mówię wam, chodźmy o północy na zewnątrz i tam otworzymy szampana! – Kamil. Bo któżby inny.
-Sam nie wiem… Nie możemy chociaż udawać, że jesteśmy kulturalni i zostać w mieszkaniu? – Nie dziwię się Antkowi. Sąsiedzi i odpowiedzialność za swoje.
-A weź, nie bądź cykor!
-Zachowujecie się jak nabuzowani siedemnastolatkowi! „Ja tego nie zrobię? Potrzymaj mi piwo!” – Nie mogę się powstrzymać od przedrzeźniania moich kolegów.
-Więcej sarkazmu nie miałaś w zapasie? Wyczerpałaś już swój limit?
-Ironizuj, Anka, ironizuj. Obydwie wiemy, że to często jedyne wyjście.
Moja przyjaciółka Anka jest odbiciem lustrzanym mnie. No prawie. Mniej więcej.
Patrzymy na świat przez burgundowe okulary. Może dlatego, że to ostatnio jeden z najmodniejszych kolorów.
Na wiele tematów mamy podobne zdanie, a to bardzo ułatwia przyjaźń. Obydwie miałyśmy przygody z zaburzeniami odżywiania, więc psychicznie chore jesteśmy w równym stopniu.
Jednak sporo naszych zalet i wad po prostu nawzajem się uzupełnia. Ja radzę, ona zabawia. Ona jest zwyczajnie wredna, ja – tylko sarkastyczna. Ankę czeka rola matki polski, mnie życie pełne blasków fleszy, rozwrzeszczanych fanów pod murami mojej posiadłości i konta z siedmioma zerami.
Czy wspominałam już wcześniej, że potrafię być do bólu ironiczna?
Potrzebuję jej w moim życiu. Tylko ona potrafi zrozumieć dlaczego nie mam ochoty wyjść, śmiać się czy, w skrajnych przypadkach, w ogóle się odzywać.
A teraz po proszę to samo w wersji męskiej.
-Ty piekłaś te ciastka? Naprawdę smaczne. – Cieszę się, że Piotrek próbuje z nami spędzić dzisiejszą noc, a nie użalając się nad sobą i tracąc czas rozmyślając o niej. Próbuje.
-Tyle miłości co ja w nie włożyłam… Spróbowałbyś powiedzieć, że są paskudne!
-Jadźka, dobrze wiesz, że Piotrek zje wszystko!
-Do jasnej cholery, Kamil! Jesteś adwokatem swojego kumpla? Płaci ci chociaż za to?– Nie wytrzymuję kolejnego wtrącania się do rozmowy przez niego. Tak poważnie, to tylko ja potrafię się mu postawić. Serio.
Wystawił mi tylko język i wrócił do rozmowy z Martyną. Bardzo elegancko.
Po trzecim kieliszku nachodzi mnie nagła ochota na rozmowę z każdym, kto pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Ale tylko i wyłącznie na tematy które mnie interesują! Wcale po alkoholu nie uważam się za specjalistkę we wszystkich dziedzinach! To prawda, że interesuję się bardzo wieloma zagadnieniami. Można ze mną porozmawiać o obecnej Lidze Mistrzów, ostatnich mistrzostwach świata w siatkówce czy niedługo zaczynających się mistrzostwach świata w piłce ręcznej. Bardzo chętnie wypowiem się na temat najnowszej części Bonda, porównując ją do wcześniejszych z Craig’iem, ale również z Rogerem Moorem.
Nie chodzi mi o takie rozmowy. Chcę wtedy słuchać, współczuć , rozumieć, pomagać. W nienarzucający się sposób poznać drugą osobę. Szczególnie, że inni są wtedy bardziej otwarci. Ja nie.
Strasznie namieszałam.
-Idziemy tańczyć. – Nawet nikt nie próbuje się sprzeciwiać Jaśkowi. Wszyscy lubimy tańczyć, spokojnie można to już nazwać naszą tradycją domówkową.
Widzę, jednak że to dla Piotrka za dużo na dzisiaj. Podnosi się z krzesła jedynie po talerzyk. Nie planuje odejść od stołu.
-Nie zamierzasz tańczyć? Zachowujesz się jakbyś miał żałobę. Zastanów się czy jest tego warta. – Podnosi na mnie zdziwiony wzrok.
-Po prostu jestem głodny. Chcę coś zjeść. – Nie wierzę mu.
Coś jednak powstrzymuje mnie i zostaje z nim przy stole.
Siedzimy.
Antek zaprasza mnie do tańca.
Patrzę na jedzącego Piotrka i napotykam jego wzrok.
Odmawiam.
Uciekam wzrokiem i udaję zainteresowanie stołem.
Kubeczki. Liczę je… siedem, osiem…Jego oczy…Cola, Pepsi, sok pomarańczowy…Pełne smutku i żalu…
-Idę tańczyć! – Podrywam się z miejsca jak oparzona i prawię biegnę do tańczącego Antka z Anką.
Słyszę muzykę, ale nie czuję jej. Moje ruchy są automatyczne, jakby mózg odtwarzał już wcześniej zapisany układ. LMFAO śpiewa że jest seksowny i dobrze o tym wie. A ja?
A ja o sekundę za długo patrzyłam w jego oczy.
Może powinnam się upić i jutro nie będę pamiętać całego zdarzenia, nie zrobię nic głupiego (albo zrobię – patrząc z drugiej strony), nie będę żałować kolejnego kroku w swoim życiu?
A może po prostu wylać na siebie kubeł zimnej wody i zwyczajnie oprzytomnieć?
Decyzje, decyzje…
-Co jest?! – Anka dostrzega wyraz mojej twarzy i próbuje przekrzyczeć muzykę.
-Nic…Zresztą, później ci opowiem! – Odkrzykuję, wskazując porozumiewawczo głową na głośniki.
Przez chwilę wytrzymuję jej badawczy wzrok i gdy już mam spuścić oczy ona poddaje się pierwsza. A więc znowu okazałam się silniejsza.
I co jej powiem? Że chłopak, który wcześniej mógł dla mnie nie istnieć po paru przypadkowych rozmowach i spojrzeniach zaczyna być…No wiecie, że ja coś do niego…
Nawet jak to brzmi! To szalony pomysł. Uporam się z tym sama, nic jej nie mówiąc.
Jest moją przyjaciółką.
Mimowolnie zerkam w stronę stołu. Pusto. Przelatuję wzrokiem po twarzach tańczących. Nie ma go. Dostaje paranoi. To robi się chore. Kieruję się w stronę wyjścia.
-Wychodzisz z Sylwestra przed dwunastą? – Próbuję przybrać obojętny ton, ale głos mi lekko drży gdy widzę Piotrka zakładającego na siebie kurtkę w przedpokoju.
-Na chwilę. Na dolę w samochodzie czeka na mnie Robert. – Nie musi mi tłumaczyć w jakim celu po niego zadzwonił. Wiem, że jedzie do Niej.
-Leć. Ale wróć jeszcze do nas tej nocy! – Uśmiecham się tak szeroko, że chyba widzi wszystkie moje zęby. Mnie boli szczęka. A jego oczy pewnie nie wytrzymują tej sztuczności.
Wychodzi.
Zamykam drzwi.
I serce.
Na dziesięć spustów.
A na straży stawiam mózg ze zdjęciem tej sceny jako dowodu.
Chcę wrócić na parkiet, ale okazuje się, że całe zdarzenie miało jednego obserwatora.
Anka.
Wskazuje palcem drzwi do sąsiedniego pokoju.
-Już– jej ton nie znoszący sprzeciwu.
Idę za nią, a w głowie wymyślam wymówki. Zresztą, to co widziała jeszcze o niczym nie świadczy…
-Co to było?! – Zamyka drzwi. – I nie próbuj mi tu ściemniać!
-Oj, nic nie było! Rozmawiałam z nim.
-Widziałam twój wyraz twarzy gdy wychodził.
-Po prostu go lubię.
-Lubisz go?! Wiesz w co się pakujesz?! On nie nadaje się do związku! To KUMPEL!
-Wiem! Dlatego mówię, że go lubię!
-…
-Przejdzie mi.
-Nie zakochuj się. To naprawdę nie jest facet dla ciebie.
-Wiem. To tylko ta wódka. I samotność. – I jego oczy. I uśmiech, dodaję w duchu. –Obiecuję, że do niczego nie dojdzie. Nie potrzebuję kolejnych komplikacji. Ani tej nocy, ani w ogóle. Chodźmy się upić i tańczyć.
Tej nocy już o tym nie rozmawiamy.

piątek, 23 sierpnia 2013

4. Bądźmy


-Otworzę. – Antek poszedł czynić honory pana domu, a ja nie mając nic lepszego do roboty, poszłam go wspierać.
-Cześć Jadźka! Ty już? - Witam się po kolei z każdym. Jak zawsze sympatyczny Kamil. Czujecie ten sarkazm?
Wiem, że to będzie najbardziej udany Sylwester. Po prostu czuję to. Patrząc na tych ludzi widzę siebie w wielu osobach. Każdy z nich posiada którąś z moich cech, dzięki temu właśnie jesteśmy przyjaciółmi. Łączy nas wiele, ale nie wszystko…
Rozumiecie?
Mogłabym zacząć wyszukane porównania do jednej duszy w dwóch ciałach czy tym podobnych internetowych wymysłów znudzonych nastolatków, ale po co? Przyjaźń to słowo, które interpretujemy na swój sposób.
-Chodźmy zapalić. – Propozycja mojej przyjaciółki Anki wydaje się być nie do odrzucenia. Mogłabym robić z siebie świętą Faustynę, Bernadettę czy jedną z ich koleżanek. To byłoby jednak jedno z najbardziej wyrafinowanych kłamstw w całej mojej karierze. Nie pociągają mnie patologiczne zachowania, szaleńcze całonocne zabawy w klubach, a po nich całe tygodnie zastanawiania z kim i czy bezpiecznie. Jednak czy papieros to zbrodnia? Teoretycznie można się kłócić, że owszem i to najgorsza, bo zabójstwo siebie i biernych palaczy. Nie popadajmy w paranoje! Kilka papierosów na imprezie jeszcze u nikogo nie spowodowało wyhodowanie tego popularnego zwierzątka jakim jest rak.
-To chodźmy. Powinniśmy się zmieścić wszyscy na balkonie – mówię. – Choć wielkością to on nie grzeszy – dodaję po otworzeniu drzwi.
-Piotrek i Jasiek nie palą, chyba że koniecznie chcą nam towarzyszyć. – Kamil chyba próbuje wywalczyć więcej miejsca dla siebie. I dla Martyny, oczywiście.
-Stary, bardzo się cieszę, że tak o mnie dbasz. Masz rację, wolę zostać w środku. – Piotrek nie ma dzisiaj ochoty na nasze towarzystwo. Dostrzegam to od razu. I wiem o co chodzi.
-Słuchaj, to z Ulką to faktycznie straszna sprawa, ale dzisiaj wyluzuj. Albo jak masz się tak zachowywać, to jedź do niej. – Oho, zaczyna się.
-Kamil, jak masz jakiś problem, to postaram ci pomóc. Daj mu spokój i wychodź na ten balkon.
Staram się uspokoić całe to zamieszanie. Wszyscy wiemy jaki jest Kamil. Zwrócić na siebie uwagę, nie ważne w jaki sposób. I postawić na swoim, nie licząc się z niczyim zdaniem.
Wychodząc na balkon mijam Piotrka.
-Olej go. I uśmiechnij się. – Dodaję za chwilę, nie patrząc na niego i zamykając drzwi balkonowe.
Odpalam papierosa, zaciągam się i pozwalam moim myślom odłączyć się od rozmowy pozostałych. Taki fajny chłopak, a ta Ulka zrobiłą mu takie świństwo. A on był w niej zakochany. I to wiecie, taką książkową miłością. Pierwsza dziewczyna, która zrobiła na nim wrażenie. I to od pierwszego wejrzenia. Zazdrościłam mu tego. A z drugiej strony tak bardzo współczułam. Przeżyć tak ogromne rozczarowanie w tym wieku. Wiem, że w jego pogodnym i otwartym sercu zostawi to bolesny znak.
Kiedyś to mężczyźni byli „tymi złymi” w związkach. Ranili, zostawiali, zdradzali. Kobiety popadały w depresje, jadły siedem czekolad na raz, tyły, nie mieściły się w swoje „małe czarne”, snuły się więc po domach w piżamach i straszyły.. Jednym słowem po takim rozstaniu stawały się własnymi matkami. Rozgoryczone, stare panny. Jednak, dzięki naszym drogim wspaniałym feministom, życie płci pięknej uległo diametralnej zmianie. Jesteśmy prezesami, wybaczcie – PREZESKAMI – zarządów, zarabiamy dziesiątki tysięcy złotych – i to na godzinę! – i bawimy się mężczyznami. Nie chcemy związków! Pokażemy kto tu rządzi! Bawmy się, pijmy, puszczajmy! Bo przecież to takie nowoczesne. Uczciwy, przystojny facet – dodam, że  marzenie połowy wolnych dziewczyn w naszym mieście – chce być ze mną, opiekować się mną, jestem dla niego całym światem…Hahaha, pospotykam się z nim miesiąc i zostawie. Mam przecież innych adoratorów. Może nie taki miłych, ale bogatszych. Nie tak interesujących, ale bardziej popularnych. Naprawdę marzycie o takich kobietach…?
-Jadźka! Jadźka!!! JADŹKA!!! – Antek patrzy na mnie  jakby właśnie wyrósł mi drugi nos. – Stoisz tu do 15 minut, może przestaniesz bujać w obłokach i łaskawie dołączysz do nas?
-Tak, już idę…Przepraszam, zamyśliłam się.  – W roztargnieniu gaszę i tak już dopalonego papierosa, wyrzucam z głowy myśli o feministkach i wchodzę za Antkiem do pokoju.
-Słuchajcie, miałam objawienie-powinniśmy się napić! - Siadając na swoim krześle, popatrzyłam jeszcze przelotnie na Piotrka. Kłamałam. Nie zazdrościłam tylko jemu. Jej też.

czwartek, 22 sierpnia 2013

3. Tak wszystko się zaczęło


Nasza historia jest krótka i prosta. Wszystko zaczęło się pół roku temu, więc według "Wiedzy bezużytecznej" możemy już mówić o miłości. Miłość? Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Mimo wszystko "coś" się wydarzyło. Coś pięknego, coś co warto wspominać. Każdy z nas doświadczył w życiu chwil, o których nigdy nie zapomni.
Poznaliśmy się przypadkiem, jak to zwykle bywa dzięki wspólnym znajomym. Byłam wtedy w trudnym związku, walczyłam o swoją przyszłość. On był zbyt pogodny, wesoły, prawie idealny, nie pasował do mojej chorej rzeczywistości. Komplikowanie sobie życia - mogę z czystym sumieniem wpisać to w rubryce "hobby". Miłość od pierwszego wejrzenia nie była więc nam pisana. Minęło pół roku, jego życie także nie oszczędziło. Gdy ja wyszłam na prostą, on próbował się pozbierać. Opuściła go dziewczyna. Moja zmiana towarzystwa spowodowała, że zaczęliśmy spędzać ze sobą weekendy. Piwo, pizza, mecz. Imprezy, wspólne wyjścia, sylwester. Coraz więcej wspólnych tematów do dyskusji. Rozmowy o niczym do rana. Codzienne telefony. Pytania innych co nas łączy... I w końcu stało się. Jego uśmiech był ważniejszy od mojego szczęścia, jego uśmiech więcej warty niż lampa z dżinem.

31 grudnia, zbliża się godzina, kiedy powinnam wyjść. Żeby jednak przypadkiem nie być punktualnie, biorę dopiero prysznic. Kolejny sylwester, którego miałam spędzić na domówce. Jak dla mnie idealnie, wąskie grono znajomych, własna muzyka, ulubiony alkohol. Mam być ja, moja najlepsza przyjaciółka, gospodarz, nasza para gołąbeczków czyli Martyna i Kamil, Adam, Julek, Krzysiek, Jasiek. I ON. Dobra, dobra, na razie Piotrek, ale kto wie czy z tego coś nie wyjdzie?
Podążając myślami byłam już na imprezie. Jak wiele się zmieniło...
Poprzedni sylwester był początkiem fatalnego roku. Z czystym sumieniem jestem w stanie przyznać, że dotychczas najgorszego w moim życiu. Czy ten miał mi wynagrodzić tamten? Nie sądzę.
Prostuję te cholerne włosy. Podczas męczenia się z moimj kłakami zawsze solidaryzuję się z Syzyfem -wiem co czuł. Patrzę w lustro i widzę zmienioną twarz. Starszą, zmęczoną. Mimo wszystko jednak pełną nadziei. Tak sobie rozmyślam i dzwoni telefon. Oczywiście. Zabije.
-Słucham?
-Cześć Jadźka, kiedy będziesz? - Oczywiście Antek, nasz dzisiejszy gospodarz wyczuwa idealną chwilę. Jak zawsze.
-Próbuję zrobić z siebie człowieka. Jak będę dzisiaj straszyć, będę to robić przez cały rok.
-Po co się męczysz, i tak nigdy ci to nie wychodzi. - Kocham go.-
Na razie, będę za godzinę.
Rozłączam się zanim uduszę go przez słuchawkę.
Okey, wyglądam w porządku. Stroić się nie będę, zrobimy parę zdjęć, upijemy się więc i tak nie warto. Zwykła czarna sukienka wystarczy. Chociaż dżinsy i sweter są brane pod uwagę do ostatniej minuty przed wyjściem. To nie tak, że nie lubię się stroić. Poważnie, kocham ubrania, najlepsze w nich jest to, że można pokazać siebie. Bo to nie prawda, że ubiór nie zdobi człowieka czy nie ma znaczenia i inne tego typu bzdury. Poprzez styl manifestuję siebie (szczególnie jak nikt nie słucha co mam do powiedzenia), dlatego na imprezę z alkoholem ubieram się wygodnie. Żartuję.
Wychodząc z domu pamiętam o zamknięciu drzwi. I to już wcale nie jest zabawne.
Właśnie stoję przed trudną życiową decyzją: jechać taksówką czy wybrać przygodę w Mpk. Dobra, jestem rozsądna, zwykle bardzo rozrzutna, a wygodna to już w ogóle. Nie trudno zgadnąć, że dzwonie na taxi. Bardzo mądry wybór z uwagi, że sama nie wiem gdzie mam jechać. Na szczęście poczciwy starszy pan w szarym kożuszku zawozi mnie bezpiecznie na miejsce. Nie zgubie się, nie zgubie się, nie zgubie się. Dzwonie pod numer 21.
-Proszę? - Pierwszy raz cieszę się z głosu Antka. Trafiłam.
-Otwieraj, to ja. - Oto bardziej miła wersja mnie.
Z miną zwycięzcy wchodzę do mieszkania. Zdziwiona zauważam, że jest puste. Bystra ja.
-No nie gadaj, że się spóźniłam! Mamy już 1 stycznia?
-W nagrodę, że przyszłaś pierwsza pomożesz mi przesunąć stolik i krzesła.
-Wódka się chłodzi? - otwiera zamrażarkę. - Całkiem fajnie to wygląda - kiwam głową z uznaniem.
Ustawiamy krzesła, ja po swojemu, on po swojemu.
Słyszymy głosy na korytarzu.
Przyjechali.

2. Początek końca


Jak zrozumieć to wszystko? Jak przestać wątpić? Jak zapomnieć...
Iluzja, złudzenie, wymysł. W mojej głowie pojawiają się ciągle nowe wytłumaczenia.
A serce i ciało cierpi. Tak banalnie.
Łzy chłodzą rozgrzane policzki. A miałam nie płakać! Na nic się zdało tłumaczenie rozumu: on nigdy nie kochał...
Ja chciałam w to wierzyć. Gdy patrzył, zapominałam oddychać. Gdy się uśmiechał - nie pamiętałam, że istnieję.
Może on w ogóle nie istniał?
Wszystkie wspólne historie, jego dotyk zapisany na mojej skórze - tego nie ma!
Niczego nie ma. Mnie też już nie ma.
Rozpadam się. Tak banalnie. Tym razem nikt mnie nie pozbiera. Znajdą śmieci i wyrzucą. A ja nie będę krzyczeć ani protestować. Ale za to się uśmiechnę, spokojnie czekając na swój koniec. Koniec. Koniec... gdzieś już to słyszałam...
Koniec był wczoraj. Gdy powiedział "moja dziewczyna". I to nie byłam ja.
To ona zrobiła ten pierwszy krok. Ona była dla niego kobietą, nie koleżanką i siostrą w jednym.
Ja nie byłam nią. Ona nigdy nie będzie mną.
Boli. Może to noga? Albo głowa? Nie wiem, nie czuję. Nic, tylko to uczucie zatrzymujące powietrze w płucach. Może przez chwilę pooddycham. Wdech, wydech. Przerwa. Wdech, wydech.
Przecież był cały czas obok. Nie przewidziało mi się! Sprawdzę na Facebooku. Jest! Są nawet rozmowy! A więc istniał. Zostawił mnie. Nie kochał.
Nie byłam wystarczająco ładna? Może jednak powinnam była robić mocniejszy makijaż. Może miałam za grube nogi? Ćwiczyłam, pilnowałam, nigdy nie miałam z wagą problemu, jemu mogło się nie podobać. Może nie byłam wystarczająco interesująca? Ale przecież zawsze było o czym rozmawiać, czasami bez słów.

Boże, czy to koniec świata?
Jego nie ma. Mnie już nie ma.

1. 32 słowa wyjaśnienia


To co tu napiszę, to nie pamiętnik. To odczucia po obserwacji świata, moja pobudzona wyobraźnia i potrzeba podzielenia się przemyśleniami. Czytajcie i dzielcie się opiniami. Ja będę pisać i umilać Wam czas.